Cmentarz Ewangelicki w Raciborzu. O sobocie, która pochyliła się nad przemijaniem [REPORTAŻ]
Nazywają je ogrodami pamięci, świadectwem historii albo dziedzictwem kultury, ale pod tymi wzniosłymi nazwami kryje się prosta opowieść o mijaniu, którego doświadczamy wszyscy. Cmentarze – jak odczarować słowo, które u wielu z nas wywołuje negatywne skojarzenia? Społecznicy zajmujący się nekropolią ewangelicką w Raciborzu wierzą, że mogą to zmienić młodzi ludzie, zatrzymani na chwilę w tym miejscu na niecodziennej lekcji historii.
![Cmentarz Ewangelicki w Raciborzu. O sobocie, która pochyliła się nad przemijaniem [REPORTAŻ]](https://cdn2.dev2.nowiny.pl/im/v1/news-900-widen/2025/04/29/239863_1745957159_45598700.webp)
Natura nie pyta o pozwolenie
Sobotni poranek zapowiada się słonecznie. Wiosnę można przywitać w ogrodzie, wpuścić ją przez okna do domów, albo pozwolić by jej energia popchnęła nas do działania. Trochę niechętnie, bo to w końcu sobota, wybieramy opcję trzecią i przemierzamy miasto w kierunku ulicy Starowiejskiej. Ruch o tej porze nie jest duży, ale podjazd do nieczynnego już cmentarza, pełny. Mijamy willę, w której kiedyś mieszkała rodzina grabarza, a dziś są pokoje do wynajęcia i parkujemy nieopodal kaplicy, która pełni teraz rolę kościoła parafii ewangelickiej w Raciborzu.
Czas oszczędził przyrodę, która czując, że tak może, rozpanoszyła się zabierając każdy skrawek wyznaczonej przez człowieka przestrzeni na alejki, drogi techniczne i kanalizację. A człowiek, czując że tak może, zabrał tyle kamiennych nagrobków, tablic i płyt z wydzielonych ścieżek, że dziś trudno odtworzyć wygląd cmentarza, nad którym przez wiele lat pochylali się inżynierowie, architekci i rzemieślnicy tworzący prawdziwe dzieła sztuki. I pewnie mogłabym napisać kolejny raz o tym, jak mało obchodzą nas miejsca, które świadczą o naszej przeszłości, gdyby nie ludzie, których działania przywracają nam wiarę w człowieka. Jednym z nich jest Janusz Durdziński, na co dzień lekarz i mieszkaniec Rybnika, który prawie każdą sobotę spędza na renowacji i porządkowaniu cmentarza. – Rok temu przywiozła mnie tu żona. Teren cmentarza był tak zarośnięty, że nie można było nawet wejść, a co dopiero zorientować się gdzie są alejki, a gdzie groby. Większość ocalałych kamiennych płyt leżała połamana na ziemi. Część cmentarza wykarczowało Stowarzyszenie Odra 1945, resztą zajęliśmy się sami, to znaczy ja, moja rodzina, znajomi, trochę parafian i moich pacjentów. Nazywam ich grupą wsparcia. Usuwamy krzaki i chwasty, kamieniarze kleją pomniki, a my je czyściliśmy i odtwarzamy napisy. Norbert Gamoń, który jest już emerytem i moim pacjentem, udostępnia nam swój sprzęt i pracowników, pomaga nam Mirek Herdzina, który ma firmę transportową i Urząd Miasta w Raciborzu, który udostępnia kontenery na śmieci. Wywieźliśmy ich już dziesięć, pełnych liści. Mam wrażenie, że to taka syzyfowa praca, bo wciąż są nowe – tłumaczy pan Janusz i pokazuje ile chodników i krawężników odkryto podczas karczowania.

Ciekawostką cmentarza jest sieć kanalizacji deszczowej. Studzienki usytuowane są wzdłuż alejek, które kiedyś wyłożone były granitowymi kostkami. Kostek już nie ma, podobnie jak żeliwnych rynien, ale zachowały się odpływy wody. – Ktoś to musiał naprawdę dobrze zaprojektować, bo nie chciano dopuścić do sytuacji, żeby woda spływająca z góry zalewała posesje i ulice Starej Wsi, tak jak się to dzieje teraz. W wielu studzienkach zachowały się do dziś wyjmowane odstojniki, w których zbierały się liście i zanieczyszczenia i oni bardzo pilnowali tego, żeby je szybko usuwać – mówi pan Janusz i na dowód wyjmuje jeden z odstojników, który wygląda jak metalowe wiadro z dziurami.
Poruszamy się fragmentami odkrytych ścieżek, a potem brniemy wśród panoszących się wszędzie liści dębu czerwonego, z którego inwazją dzielnie walczą społecznicy. Spod bluszczu przebijają się nieśmiało kamienie, które wciąż czekają na pomoc człowieka. – Niech pani sobie wyobrazi ciągnięty przez konie szklany karawan na metalowych kołach, który wyjeżdża z kościoła ewangelickiego, w miejscu którego jest teraz szkoła muzyczna, zostawiając za sobą plebanię (dzisiejszy Pałac Ślubów) i dom parafialny (budynek Cechu Rzemiosł Różnych) i zmierza w stronę cmentarza. Ten kompleks budynków stanowił parafię, do której należało przed 1945 rokiem kilka tysięcy raciborzan, a była to elita społeczna – podsumowuje pan Janusz.

Mogiły ukryte pod bluszczem
Kazimierz Świtliński w swoim cyklu o cmentarzach Raciborza pisał, że ten na Starej Wsi miał pow. 1,41 ha i był piątym miejscem pochówku tutejszych ewangelików. Jeszcze w 1984 roku znajdowało się tu 719 mogił. Tych, które zdołano uratować i tych, które wciąż są odkrywane, jeszcze nikt nie policzył. – Nadal trwają prace, więc nie wiem który z nagrobków jest najstarszy. Cmentarz uruchomiono w 1920 roku a ostatni pochówek był w 1974. Za zgodą sanepidu spoczęła tu żona mieszkającego w budynku obok grabarza Kocha. Pogrzeb odprawił proboszcz rybnickiej parafii, który zarządzał też Raciborzem i Ściborzycami – tłumaczy Janusz Durdziński i prowadzi nas do pamiątkowej tablicy, którą ufundowało Stowarzyszenie Odra 1945. Są na niej informacje o cmentarzu, jego przedwojenne zdjęcia i skany dokumentów, ale panu Januszowi marzy się wirtualny cmentarz, w którym każdy spoczywający tu raciborzanin miałby przypomnianą swoją historię.
Dziś o niewielu z nich można coś powiedzieć. Uratował się pomnik Roberta Ellendta z płaskorzeźbą rolnika koszącego zboże. Wiceburmistrz Raciborza za czasów, gdy urząd burmistrza piastował Adolf Kaschny, cieszył się swoim stanowiskiem zaledwie trzy lata. Zginął w wypadku samochodowym 17 września 1927 roku, gdy wracał z delegacji w Neustadt (dzisiejszy Prudnik). Miał zaledwie 34 lata.

Jednym z pierwszych uratowanych kamieni był zarośnięty bluszczem nagrobek Georga Reimanna. – Patrzę na niego zawsze z rozrzewnieniem, bo pamiętam dzień, kiedy go odkryliśmy. To piękny granit, wyszlifowany tylko z przodu, poświęcony takiemu młodemu, 16-letniemu chłopcu, pochowanemu w 1920 roku, czyli zaraz po uruchomieniu cmentarza – opowiada Janusz Durdziński.
Ocalał też marmurowy pomnik rodziny Lüthge z reliefem przedstawiającym Chrystusa udzielającego błogosławieństwa robotnikom. Nestor rodu – Georg – był rajcą miejskim i właścicielem przedsiębiorstwa budowlanego. Jego firma stawiała m.in. budynek Fabryki Czekolady Franciszka Sobtzicka (dzisiejszy urząd miasta), wieżę kościoła farnego i wiele secesyjnych kamienic w naszym mieście. Jego syn Walter zginął na froncie w 1916 roku. Oprócz płyty nagrobnej przy rodzinnej mogile, jego nazwisko pojawia się też na pomniku poświęconym poległym w czasie I wojny światowej żołnierzom. Denkmal w formie sarkofagu jest w całości wykonany z granitu. – Państwo niemieckie po pierwszej wojnie nakazywało parafiom stawiać takie pomniki. Ten ma wykuty ręcznie hełm model M 1916. Edward Kowalski, który jest kamieniarzem z Wodzisławia i pomaga mi przy renowacji pomników, potrafi docenić pracę przedwojennych rzemieślników. Widziałem z jakim rozczuleniem oglądał hełm a potem powiedział, że chciałby spotkać człowieka, który go wykuł – opowiada Janusz Durdziński.

Odnaleziony pod warstwą bluszczu pomnik rodziny Akermannów postawiono na nowo i posklejano. Dużo szczęścia miał nagrobek Ottomara Filitza, zarządcy dóbr księcia raciborskiego, który wykonano z granitu i tylko z przodu wyszlifowano. Najprawdopodobniej uszedł on uwadze tych, dla których stary cmentarz stał się rezerwuarem deficytowego kamienia. Przydawał się na parapety, schody albo nowe pomniki. Płyta, na której wykuto imiona Marthy i Ottomara oraz daty ich urodzenia i śmierci, została odkopana podczas prac porządkowych, wyczyszczona i umieszczona na postumencie.
Kolejnym uratowanym nagrobkiem jest stojący kilka metrów dalej pomnik Gertrudy, Heinricha i Hanza Gottzmannów. – Edek Kowalski zachwycał się kunsztem przedwojennego kamieniarza i wyliczył, że dzisiaj na zrobienie takiej płyty potrzebowałby miesiąca – podsumowuje pan Janusz, a my przyglądamy się pięknym motywom wykutym w piaskowcu.

Most łączący pokolenia
Ze starej części cmentarza wyruszamy w górę, gdzie znajdują się nowsze pochówki. Dołącza do nas dr Jan Krajczok – autor książek o historii naszego regionu. Wspólnie oglądamy ceglany mur, który z trzech stron okala cmentarz. Ostatnia część jest jeszcze otwarta. Wcześniej znajdowała się tam siatka, bo rozległego terenu, który pozwalał na dalszą rozbudowę, nie chciano zamykać. Świadczą o tym strzępia po lewej i prawej stronie muru. Po metalowym ogrodzeniu pozostały jedynie słupki. Można przypuszczać, że była tam brama, która prowadziła do drogi technicznej, ciągnącej się na zewnątrz muru. – W nowej części cmentarza było dużo żelaznych krzyży, które w większości trafiły na złom. A jak ludzie zorientowali się, że cmentarz nie ma gospodarza, to urządzili tu sobie śmietnik – mówi pan Janusz i wskazując na leżące butelki i puszki dodaje: niszczy się łatwo, a buduje trudniej.
Dochodzimy do kamiennego krzyża, który niedawno został na nowo postawiony i nagle Jan Krajczok odkrywa, że właśnie tu leży Willi Schülke, żołnierz, który zginął w 1945 roku w Groß Neukirch (Polska Cerekiew), broniąc tych terenów przed Sowietami. – Piszę teraz monografię Jejkowic i szukałem tego grobu od roku. Ojciec Willego zginął w 1918 roku na I wojnie światowej i w tym samym roku urodził się Willi, którego matka sama wychowywała. Wiedziałem, że zginął podczas walk. Przewaga Rosjan nad Niemcami była dziesięciokrotnie większa, ale jak tu trafił? Jestem w absolutnym szoku – mówi pan Jan i od razu robi zdjęcie i kręci krótką relację ze swego odkrycia.
Choć Jan Krajczok nie jest historykiem tylko polonistą, to jego pomysł dotyczący połączenia młodych ludzi z dwóch brzegów Odry dotyczy właśnie ich przeszłości. – Pochodzę z Czernicy, mieszkam w Rybniku, a Racibórz, który jest starą stolicą Górnego Śląska był dla mnie zawsze fantastycznym miejscem, w którym powinny się odbywać spotkania młodzieży. Uczę w IV LO w Rybniku i nawiązałem już kontakt z dyrektorem raciborskiego Ekonomika. Nasi uczniowie mogliby się wymieniać wiedzą na temat historii swoich rodzin. Część z nich jest autochtonami, inni przyjechali tu z różnych części Polski a opowieść o tym, jak to się stało, że znaleźli się w tym samym miejscu będzie dla nich ciekawą lekcją historii – mówi dr Krajczok i daje przykład projektu, który przeprowadzał wcześniej w Rybniku. – Każdy uczeń miał przygotować coś o swoich przodkach. Jedna dziewczyna opowiedziała o pradziadku, który był więziony w fabryce cygar w Stanisławowie przez Sowietów, a inna o pradziadku, który był właścicielem tej fabryki. Była też historia o przodku walczącym w Wermachcie, który trafił potem do Armii Andersa i wrócił do domu z żoną przywiezioną z Maroka, stąd nieco orientalna uroda jego prawnuczki. Takich opowieści jest wiele. Chciałbym, żeby kolejne wybrzmiały tutaj, by kaplica i cmentarz stały się miejscem spotkań poza jakimikolwiek podziałami, a młodzież uczyła się tolerancji – podsumowuje dr Jan Krajczok.

Ostatnim odwiedzanym przez nas miejscem jest kaplica cmentarna, która pełni dziś rolę kościoła. Co dwa tygodnie w niedziele odbywają się w niej msze prowadzone przez proboszcza Parafii Ewangelicko-Augsburskiej w Rybniku ks. Michała Matuszka. W środku stoją pochodzące z lat 20. XX wieku ławki i przedmioty związane z ceremonią pogrzebu. Z okna na chórze podziwiamy widoki Raciborza i wsłuchujemy się w dzwon, który tym razem bije specjalnie dla nas. Być może następnym razem jego dźwięczny głos usłyszą uczniowie, którzy wezmą udział w niecodziennej lekcji historii.
Katarzyna Gruchot, zdjęcia Paweł Okulowski